Moja przygoda z klawiterapią ... 

 

przebiegła dwuetapowo, tzn. pierwszy etap to okres wczesnowiosenny 2012, kiedy na nawracające “zapalenie oskrzeli” zachorował mój 10-letni syn.
Parę miesięcy wcześniej pierwszy raz zetknąłem się z informacjami o tej metodzie w prasie, zajmującej się alternatywnymi metodami leczenia, holistycznymi i równolegle od koleżanki z pracy, która słyszała również o skutecznym zerwaniu z nałogiem palenia po zastosowaniu klawiterapii. Postanowiłem sobie, że przy kolejnych perypetiach zdrowotnych dziecka, spróbuję jak skuteczna jest ta metoda.

I wtedy nadszedł ów moment, kiedy po raz kolejny zachorował mój syn. Wewnętrznie wiedziałem, że antybiotyki na pewno nie pomogą chłopcu. To przekonanie potwierdził w rozmowie telefonicznej pan Ferdynand Barbasiewicz, do którego zatelefonowałem w sprawie ewentualnej wizyty, i który głęboko przejęty stanem dziecka, nakazał mi przyjechać na zabieg NIEZWŁOCZNIE, bo wyczuwał wahanie w moim głosie, brak zdecydowania, żeby poddać dziecko zabiegowi. Uświadamiał mi w trakcie rozmowy, że dziecko niepotrzebnie cierpi i trzeba mu pomóc natychmiast, nie jutro, czy pojutrze, ale teraz i dziś, po pracy, bo przez zabieg bodźcowania klawikami, jego organizm sam poradzi sobie z chorobą, czego na pewno nie zrobią antybiotyki.

Tego samego dnia przybyliśmy z synkiem do pana Barbasiewicza, który bardzo serdecznie nas przyjął i delikatnie przygotował syna do zabiegu, demonstrując sposób, w jaki wykonuje się bodźcowanie.
Niestety już po pierwszych “oględzinach” i wstępnej diagnozie okazało się, że to nie zapalenie oskrzeli, ale dziecko ma w fatalnym stanie układ immunologiczny, czego przyczyną okazały się agresywne znamiona na szyi. Układ chłonny był wówczas również zaatakowany. Chłopiec w dniach choroby był wycieńczony, osłabiony, przyjechał z ledwością o własnych siłach na ten zabieg.
Po pobudzeniu punktów odpornościowych przez pana Ferdynanda oraz “opracowaniu” okolic wspomnianych plamek na szyi samopoczucie dziecka poprawiło się zdecydowanie, zamiast suchego - mokry kaszel, oczyszczający drogi oddechowe, głębszy i swobodny oddech. Pojawiły się zdrowe rumieńce na policzkach, klarowne spojrzenie, uśmiech, choć zabieg był dla dziecka dość bolesny i długotrwały (ok.1,5 godziny) ze względu na złą kondycję odpornościową jego organizmu, wywołaną agresywnym oddziaływaniem znamion, brunatnych brodawek uzłośliwionych.

Pod koniec wizyty otrzymaliśmy oryginalną, jedyną w swoim rodzaju receptę... Pan doktor przy pomocy markera zaznaczył punkty-obszary na ciele chłopca, które należało regularnie dwa razy dziennie bodźcować dwiema lub w zależności od miejsca trzema wykałaczkami przez siedem kolejnych dni. Oprócz “mapy” samej klawiterapii dostaliśmy wydrukowany zestaw ćwiczeń, który synek miał wykonywać równolegle 2 razy dziennie, ćwiczeń mających za cel dokrwienie całego ciała i przyspieszenia oczyszczenia krwi w chorym organizmie, aby ten mógł szybciej podźwignąć się z zapaści.

Pod tym wyróżnionym linkiem - więcej informacji o najwcześniejszym diagnozowaniu nowotworów złośliwych metodą molekularną, dermovisceralną w biocybernetycznej klawiterapii.

Razem z żoną zgodnie z zaleceniami pana Barbasiewicza pilnowaliśmy codziennych zabiegów rano i wieczorem oraz ćwiczeń dziecka. Mieliśmy okazję przekonać się na własne oczy, jak synek w błyskawicznym tempie dochodzi do siebie, jak zanikają bóle w miejscach, które opracowywaliśmy wykałaczkami, a co najważniejsze w zagrożonych onkologicznie obszarach znamion na szyi. Po zakończonej kuracji pan Ferdynand poprosił o stawienie się u niego, celem sprawdzenia kondycji fizjologicznej/fizycznej chłopca. Wszystkie bodźcowane poprzednio bolesne miejsca tym razem wolne były od bólu. Chłopiec był zdrów. Kiedy pan doktor wykonywał ten zabieg, widoczna była satysfakcja na jego twarzy i w głosie z tego, że pomógł dziecku, cierpiącemu człowiekowi, bez miligrama chemii farmaceutycznej, że po raz kolejny przeprowadził dowód skuteczności odkrytej przez siebie metody klawiterapii. Metody, której rozpropagowanie i powszechne stosowanie, także w profilaktyce, znacznie zredukowałoby zapadalność ludzi na wszelkie choroby, także a zwłaszcza te często kończące się kalectwem lub śmiercią.

W ten sposób zakończył się mój pierwszy etap przygody z metodą klawiterapii, od umiarkowanego sceptyka do zwolennika, którego, jak wkrótce miało się okazać, życie przetestowało po raz kolejny, ale tym razem na własnej, mojej skórze...

Drugi etap - zimowy, grudzień 2012 i styczeń 2013, zaczął się u mnie od niewinnej infekcji gardła, która przeszła w objawy grypopodobne, z temperaturą do 38,6 stopni. Udało mi się ją “wyleczyć” w ciągu tygodnia, poczym po kilku dniach znów pojawiły się podobne objawy, z tym że temperatura wahała się w przedziale 37,2 - 37,8, jednakże moje samopoczucie z dnia na dzień było coraz gorsze. Cała infekcja trwała już prawie miesiąc wzbudzając mój niepokój, ponieważ nie miałem praktycznie apetytu i dziwną suchość w ustach, stawałem się coraz słabszy. W ciągu tego miesiąca miałem ciągłe bóle głowy, z częstotliwością przynajmniej co drugi dzień.

Pewnego dnia tuż po nowym roku, przypomniałem sobie o panu Barbasiewiczu i jego klawiterapii po tym, jak próbowałem zachować pionową postawę w toalecie, ale nie miałem już sił i chwiejąc się podpierałem się o ściany, słaniając się na nogach. To był moment krytyczny, intuicyjnie, gdzieś w głębi samego siebie wiedziałem, przeczuwałem, że jest on moją ostatnią deską ratunku. Natychmiast wykonałem telefon do pana doktora, któremu pokrótce opisałem mój stan zdrowia. Miałem równocześnie świadomość, że bezpośrednią przyczyną tak złego samopoczucia jest stres emocjonalny zagrażający psychosomatycznie fizjologicznie mojemu zdrowiu, w jakim funkcjonowałem przez ok. miesiąc, unikając w tym czasie jakiegokolwiek ruchu czy wysiłku fizycznego, co pogłębiło rozliczne dysfunkcje.

Pan Ferdynand przyjął mnie następnego dnia. Widząc moją fatalną kondycję, zajął się natychmiast sprawdzeniem odporności, która, jak zdiagnozował praktycznie była wyraźnie osłabiona i od razu zauważył nabrzmiałą żyłę na skroni, zaburzenia równowagi, zawirowania w głowie, wysokie nadciśnienie, drętwienia kończyn, twarzy, mdłości co zwiastowało zbliżający się prawdopodobnie udar mózgu. Stwierdził, że pojawiłem się u niego we właściwym czasie na zabieg. Można by rzec, skarcił mnie “po ojcowsku” za to, że dopuściłem do takiego zaniedbania własnego zdrowia i doprowadzenia się do tak krytycznego stanu. Zabieg objął więc obniżenie ciśnienia, oczyszczenie krwi, pobudzenie i “postawienie na nogi” układu immunologicznego. W trakcie bodźcowania pan Barbasiewicz już w fazie początkowej, zlokalizował kilka agresywnych znamion, brodawek na szyi i poniżej obojczyka, a także na plecach. Została również rozwiązana zagadka braku apetytu i suchości w ustach. Otóż zagrożenie onkologiczne było na tyle poważne, że została zaatakowana opuchlizną ślinianka po lewej stronie. Wedle mojej oceny staczałem się już po równi pochyłej... Bodźcowanie wskazywało również na proces wstępny przerzutów, które na razie objawiały się dokuczliwą bolesnością w linii prostej pomiędzy brodawkami, zmianami skórnymi w obrębie warstw skóry, co nawiasem mówiąc metodą klawiterapii można z łatwością zdiagnozować i wyleczyć własnymi przeciwciałami. Po ponad dwugodzinnym zabiegu zostałem, jak poprzednio mój syn, odpowiednio oznaczony flamastrem, markerem przez pana Ferdynanda (przykładowa recepta na plecach - fotografia obok), ażeby móc kontynuować leczenie w domu. Moje samopoczucie i stan był już o niebo lepszy niż przed przyjazdem. Otrzymałem również stanowcze zalecenie wykonywania tych samych ćwiczeń, które wykonywał mój syn.

Kuracja trwała ok. dwóch tygodni, przynosząc bardzo dobre rezultaty. Po czym pan Barbasiewicz poprosił o stawienie się u niego na kontrolną wizytę, na której okazało się, że to nie jest jeszcze ten stan, jakiego by on oczekiwał, ponieważ coś muszę robić niedokładnie albo niewłaściwie, więc poprosił o stawienie się następnego dnia z żoną. Wykładając nam obojgu całą teorię odnośnie funkcjonowania układu nerwowego i jego wpływu na stan krwi w kontekście mojego przypadku chorobowego, poinstruował żonę i mnie manualnie, jak dokładnie przeprowadzać te domowe zabiegi, żeby były bardziej skuteczne.

Po uwzględnieniu tych korekt stan mojego zdrowia po kolejnych dwóch tygodniach był praktycznie bez zarzutów, z czego również pan doktor był zadowolony, sprawdzając poprzednio bolące strefy. Tym razem wszystko było w jak najlepszym porządku. Ostatecznym potwierdzeniem mojego powrotu do zdrowia były zalecone przez pana doktora badania krwi po kuracji, które okazały się rewelacyjnie dobre (patrz lewa kolumna). Cieszę się, że było mi dane poznać tego genialnego w swoim fachu, empatycznego, sympatycznego człowieka, który w domowej, komfortowej atmosferze przywraca ludziom zdrowie na poziomie fundamentalnym, sięgając do przyczyn dolegliwości, czego współczesna, wyposażona w zdobycze techniki medycznej, medycyna “lecząc” objawowo nie jest w stanie osiągnąć, pozostawiając często beznadziejne, nieuleczalne przypadki, kończące się niekiedy kalectwem a nawet śmiercią, z czym pan doktor Ferdynand Barbasiewicz rozprawia się przy pomocy “gwoździ”... Od kuracji klawiterapią minęło półtora miesiąca a ja i mój syn czujemy się bardzo dobrze.

Z wyrazami wdzięczności za przywrócenie mojemu synowi i mnie dobrego stanu zdrowia, serdecznie dziękuję dr Barbasiewiczowi i polecam klawiterapię w wykonaniu autora wszystkim niedowiarkom.

 

Grzegorz Grochowski, zamieszkały w Baszkówce.

Rozdział następny >> 

Skuteczność klawiterapii w stwardnieniu rozsianym (SM)

 

 

 

Additional information